poniedziałek, 10 listopada 2014

SUBIEKTYWNIE #2 - SANATORIUM

Zdarzyło się, że ostatnie półtora miesiąca spędzić musiałam w szpitalu rehabilitacyjnym, a w praktyce to trochę bardziej w sanatorium. Dlatego też tak długo mnie nie było. Otoczona wszechobecną geriatrią walczyłam z wszechogarniającym zapachem środka na mole. I poniżej moje wrażenia z tegorocznego turnusu.


  •  Od dawna wiem, że ogłuchnąć na starość to takie małe błogosławieństwo. Większości lepiej nie słyszeć. Wtedy racja zawsze jest po Twojej stronie:
          Pielęgniarka: Opuścić zagłówek?
          Pan Marian:   Proszę opuścić mi zagłówek.
          P: Już opuszczam.
          PM: Proszę sobie nie pozwalać.

          Sytuacja nabiera rumieńców, kiedy głuchota wymiesza się z demencją. Przez 45 dni przeżywać                
          dzień świstaka - bezcenny trening cierpliwości.

          Pani Marianna: Ojej, a ty tu gościsz u mamy, czy u babci?
          Ja: Ja tu jestem kuracjuszką (kocham to słowo!)
          PM: A która to Twoja mama?
          Ja: Moja mama jest w domu. Ja tu jestem po to, żeby się rehabilitować.
          PM: Jak na ćwiczeniach, to później się poznamy.

  • Kiedy odwiedzasz taki oddział jakieś sześćdziesiąt lat za wcześnie jesteś maskotką turnusu. Nie musisz się malować, podejrzewam, że nawet myć, a i tak jesteś najpiękniejszą przedstawicielką płci pięknej na całym oddziale. "Dziewczyna Bonda", "Gwiazda" wołają za kulawą Tobą na korytarzu Mieczysławy, Mariany i Heńki. Ego +500.

  • Najlepsze rozrywki? Gra w tysiąca (Mieczysław chowa karty w rękawie, serio!), telewizor (Klan, M jak Miłość, a spróbuj się dorwać do pilota!), ploteczki (pozdrawiam panią Zdzisię i panią Wiesię, moje wierne zastępczynie Pudelka), wypady do bufetu po Playboya, nad którego posklejanymi karteczkami cieszy się potem po kolei (panie Zbyszku, ja byłem następny!) pół oddziału, nielegalne palenie papierosów, zamawianie pizzy, spacery po oddziale.

  • Po co starsze kobitki przyjeżdżają do sanatorium? Ha! Do towarzystwa. Nie poćwiczyć, nie odpocząć. Żeby się trochę rozerwać. Gorzej tylko jak turnus mija, a ona… niczyja.

  • Podobnie rzecz się ma z mężczyznami. Pan Mieczysław - mój osobisty faworyt, zwykł wspominać: "Boże, zabrałeś moc, więc zabierz i chęć". Mieczysław wsławił się gorącym sercem do pomocy kobietom. Problemy ze wstaniem z krzesełka? Mieczysław poda (wsunie) pomocną dłoń. A że sobie przy okazji pomaca? 

  • Spać musisz iść już o 19:00. Czujesz presję, bo sąsiadki już od 17:00 przygotowują się do snu.

  • Przy wejściu na oddział podpisujesz specjalne zobowiązanie: zero alkoholu. Nikt tego nie przestrzega i spirytus to najmocniej wyczuwalny tu zapach. Smarują nim plecy, nogi, a jeśli się w porę nie spostrzeżesz to wysmarują i Ciebie.

  • Słówko o jedzeniu. Na oddziale założono specjalny zeszyt. Ale niech przemówią zdjęcia:




  • Nie sądziłam, ale po tym czasie konkluzja jest następująca: da się przyzwyczaić do wszystkiego. Klucz? Obniżyć oczekiwania. 

  • Krótko? Nie polecam. Nie przed osiemdziesiątką. Każdy człowiek powinien uczyć się chodzić tylko raz w życiu. Definitywnie.

niedziela, 21 września 2014

SUBIEKTYWNIE #1 - KIJÓW

W samym środku historycznych wydarzeń kijowskich w tym roku znalazłam się i ja. Podróż odbyłam na początku lipca i utrzymywano wtedy, że Kijów jest jeszcze dość bezpieczny, ale godzinę przed odlotem dowiedziałam się, że na Majdanie (czyli dziesięć minut od naszego hostelu) urządzono sobie tej nocy niemałą strzelaninę. Wahałam się czas jakiś czy do samolotu wsiąść, czy może odpuścić sobie tę wyprawę. Kolega mój, Walijczyk, mieszkający wtedy na wschodzie Ukrainy (!) powiedział, że nawet tam sytuacja wygląda spokojnie. Zatem wsiadłam.
Podkreślam, że sytuacja i zdjęcia przedstawiane poniżej odnoszą się czasowo do początku lipca tego roku.
Więc subiektywnie:


1. Okazało się, że jest dość bezpiecznie. Zapytacie pewnie jak definiuję bezpieczeństwo kraju ogarniętego wojną. Ano tak, że nie boją się jego mieszkańcy. Że między zerwaną kostką Majdanu maszerują przepiękne jak zawsze Ukrainki. Że ludzie chodzą do pracy i żyją jak wcześniej, mimo że codziennie mijają pogrążony w zgliszczach Majdan. Że turystyka i handel kwitną. Restauracje hulają. Że ludzie wciąż przyjeżdżają. Zwróćcie uwagę właśnie na ogołocone z kostki brukowej podłoże. Pod schodami widać, że zostały tylko dwie kosteczki. To między innymi one swego czasu wystrzelane z katapult służyły za broń. Na Majdanie są z nich ułożone ogromne stosy. A raczej od niedawna już nie.





2. Można sobie buty o pysk Putina wytrzeć. Wszechobecne w sprzedaży są wycieraczki do butów (proszę jak sprytnie pomyślane) z jego podobizną / rejestracje które mówią skrótowo (bodajże) Putin paszoł na chuj, czy nawet jego i liliPutina prześmiewcze podobizny i karykatury powywieszane naokoło Majdanu. Wywołują niemały uśmiech na moim ryjku.








3. Uchwycić mi się niestety (a może i stety) na zdjęciu nie udało, ale Ukrainki, które od zawsze były dla mnie jednymi z najpiękniejszych kobiet świata i mają cudowne figury, przepiękne twarze i urokliwe oczy niestety mają jedną ogromną wadę. Nie do przejścia i taką, która dla mnie, jakbym facetem była,  byłaby dyskwalifikująca. Mianowicie rysują sobie brwi. No obudź się przy takiej rano.

4. W metrze, zamiast remember to mind the gap zakazują się do drzwi pritulat. Nie porywajcie się tam zatem na przytulanie drzwi. I schody do metra są tak długie jak w innych postradzieckich krajach.

5. W naziemnych natomiast środkach transportu publicznego zawsze siedzi czujna pani, u której należy kupić bilet. A spróbuj nie. Już ona Cię wyczai. W marszrutkach (busikach) liczy się na uczciwość podróżujących i ich współpasażerów. Wsiadając podajesz równowartość biletu osobie koło Ciebie, ta tej obok, ta kolejnej, kolejnej, aż pinionc dociera do kierowcy. Ten nie sprawdza ile ludzi wsiada, wysiada i nie wydaje biletów. Ale z moich obserwacji wynika, że wszyscy płacą. Magia.



6. Język ukraiński (nie, to nie to samo co język rosyjski, nie są nawet wbrew pozorom zbyt blisko) jest cudownie podobny do polskiego. Śniadanie to śniadanie, a kołdra to kołdra. Mój kompan był rosyjskojęzyczny i myślałam, że z moimi językami zwojuję sto razy mniej niż on. I tu niespodzianka. Ja mówiłam po polsku, a kelner rozumiał. Pierwszy raz w moim podróżniczym życiu (nie licząc Karpacza).



7. Po raz pierwszy w trakcie podróży nie udało mi się spróbować zbyt dobrego jedzenia. Przed wyjazdem nie zrobiłam odnośnie tego potrzebnego riserczu i tak wyszło. Jedliśmy gdzie popadnie. Może i kotlet kijowski i pielmieni, które jedliśmy by uszło, ale wiem, że Ukrainę stać na więcej niż to. Dużo więcej.



8. Papierosy są jeszcze tańsze niż w Gruzji (niecałe dwa złote. Serio?). To mi uświadamia ile paląc w Polszy oddaję pinionchów na akcyzę. Podobnie się rzecz ma z wódką.

9. Jest tam tysiące gruzińskich restauracji, wódek, lemoniad, ludzi, ulic i innych. Nie od dziś wiadomo, że jako dwa postradzieckie kraje mocno trzymają ze sobą sztamę.



10. Miasto teatrów i oper. Być w Kijowie i nie być w którymś (pozdrawiam swoje planowanko) to tak jak być w Barcelonie i nigdy nie widzieć Rambli.

11. Komunistyczna architektura nie należy do moich ulubionych, dlatego pod tym względem miasto mi serca nie ukradło. Ale dałam szansę nawet budowlom sakralnym. Wielu. Bez powodzenia




Krótko? Jak się uspokoi to jedźcie.

poniedziałek, 8 września 2014

COUCHSURFING - ZALETY I WADY

Z tej cudownej strony czynnie korzystam dopiero od stycznia tego roku. Wiedziałam o niej od dawna i zachwycona ideą czekałam na moment kiedy mnie samej uda się skorzystać z okazji i sprawdzić jak to wygląda w praktyce. Dla tych którzy idei strony nie kojarzą - kanapowy surfing zrzesza masę ludzi z całego świata, którzy oferują odwiedzającym ich miasto swoją "kanapę" - czasem dosłownie, a czasem okazuje się, że dostajesz na własność domek dla gości. Nie polega to jednak tylko na darmowym noclegu. Ideą jest stworzenie możliwości poznania kultury danego kraju, miejsca. Oprowadzamy gościa po swoich ulubionych lokalizacjach w danym mieście, pokazujemy swoje ulubione knajpy, czy muzea. Może się też skończyć jedynie na dobrych poradach, ale w założeniu powinniśmy dodać coś od siebie. Profil każdego użytkownika bazuje na komentarzach, w oparciu o które, najlepiej pozytywne, możemy wybrać bezpieczną i polecaną przez innych opcję.




Plusy:

1. Na początku pragmatyzm. Gdyby nie couchsurfing, z moim budżetem nigdy nie udałoby mi się w sezonie odwiedzić ani Rzymu, ani Sardynii. Niestety ceny w tych miejscach są wtedy ogromnie wygórowane, a hotele w większości porezerwowane dużo wcześniej. A że o moich podróżach w większości  postanawiam nawet koło tygodnia przed wyjazdem, couchsurfing to doskonała opcja. Trzeba jednak spędzić odrobinę czasu na wyszukiwaniu oraz pisaniu do potencjalnych hostów.



2. Bez znajomości tej strony nigdy nie udałoby mi się nocować w pięknym apartamencie w najlepszej dzielnicy Londynu, mając do dyspozycji własny pokój i własne klucze. Rzecz się ma podobnie z Sardyńskimi noclegami na poniższej łajbie. Tak. Kołysało.



3. Z ludźmi, których za pośrednictwem CS poznałam mam kontakt po dziś dzień. Na przykład z widocznym wyżej kolegą z Nowej Zelandii, którego gościłam w styczniu, spotkałam się w marcu w Gruzji.

4. W dowolnej chwili mam możliwość wyjazdu do Szwajcarii, Czech, czy Nowej Zelandii. Co najmniej, bo stamtąd napływają bezpośrednie zaproszenia od ludzi, których już gościłam. 

5. Kiedy jakimś sposobem zostaniesz w danym kraju całkiem sam, albo jeśli wybierasz się do niego bez towarzystwa, zawsze możesz wyjść z kimś na piwo. Są ludzie, którzy gościć nikogo nie chcą, ale oferują się jako oprowadzacze, lub kompani wesołych wycieczek. Świetna opcja.



Minusy:

1. Masa zboków, którzy traktują tę stronę jak portal randkowy. Dotyczy szczególnie (?) krajów islamskich i ortodoksyjnie chrześcijańskich. Na szczęście jest na nich jakieś tam lekarstwo. Można zgłosić to do administracji, a ci taki profil usuwają, ale tak czy siak powstaje ich wciąż tyle co polskich sklepów w Londynie.



2. Małe niespodzianki dla kobiet w krajach… mniej cywilizowanych. I smutno mi to pisać o mojej najdroższej Gruzji, ale to właśnie tam spotkały mnie najgorsze z moich couchsurfingowych doświadczeń. Otóż pewien pan zaoferował nam swój dom jako trzydobowe lokum. Autem zabrał nas z miasta, adresu podać za wszelką cenę nie chciał, utrzymywał, że będzie nas zewsząd odbierał autem. Ja i moja przyjaciółka byłyśmy gośćmi na gruzińskiej kolacji, kiedy o godzinie 20:00 napisano nam, że do domu już nam wrócić nie wolno, bo kobieta o tej porze nie może się nigdzie szlajać. Telefonu ów pan nie odbierał do następnego dnia do godziny 16:00 (dodam, że był to luty), kiedy to raczył nam wysłać adres "hostelu", w którym znajdują się nasze rzeczy. Gdyby nie ludzie, u których na kolacji byłyśmy gośćmi, którzy zaproponowali nam nocleg, nie wiem jak sprawa by się zakończyła. "Hostel" wyglądał bardziej jak burdel, a my, jak tylko zobaczyłyśmy nasze rzeczy, złapałyśmy za nie i biegłyśmy przed siebie co sił w nogach i zatrzymałyśmy się dopiero na chodniku, gdzie jedna i druga usiadły i zaczęły płakać.

3. Naciągacze. Podobnie jak wyżej - Gruzja. Przed wyjazdem dostałam wiadomość od Pana, który proponował, że za "jedyne" 90euro zorganizuje nam z Tbilisi wycieczkę do starej stolicy Gruzji.  Powiedziałam Panu, że ładnie dziękuję, a poza tym nasz tygodniowy budżet wynosi 100euro, na co dostałam opierdziel, że nie jadę do Afryki i powinnam wziąć duuużo więcej. Co się okazało - 
a) wycieczka do dawnej stolicy Gruzji wyniosła mnie 2euro, a nie 90.
b) do Polski przywiozłam z sobą 20euro. Na niczym nie oszczędzając.


Couchsurfing to cudowne doświadczenie. A jednak, w każdej chwili, kiedy zapala nam się czerwona lampka w głowie, nie powinniśmy jej ignorować. Ostrożności i dziwnych ludzi nigdy dość. Tymbardziej jeśli jesteśmy kobietą.

niedziela, 7 września 2014

9 NAJLEPSZYCH POMYSŁÓW NA STRONĘ NA FEJSIE


Nie od dziś wiadomo, że kreatywność ludzka wszelkie dozwolone granice pomija. Oto moje subiektywne zestawienie najbardziej pomysłowych facebookowych stron. Gdybyście mieli ochotę któremuś przyjrzeć się z bliska - każdy z kolorowych tytułów jest podlinkowany.



O co chodzi: a no jest to swoisty codzienny newsletter, który podpowie Ci jak się ubrać, czy wychodząc z domu powinieneś wziąć ze sobą parasolkę i kalosze oraz czy musisz się martwić o swoje świeżo wypalone prostownicą włosy. I wystarczają im tylko dwa rodzaje postów: "tak" oraz "nie". Krótko, zwięźle i na temat. Inne miasta powinny w to zainwestować!




Tutaj autorzy, a i ludzie, którzy stronę lajkują pobawić się mogą w detektywa. Twórcy co jakiś czas wrzucają otrzymane od  "żywionych", na szczęście czasowo, w szpitalach konsumentów i razem próbują odkrywać co jest zawartością pokazywanych talerzy. Lepiej nie chorujcie!



Czyli to samo zdjęcie Jima Carreya codziennie. Dosłownie. Autorzy codziennie wrzucają to samo zdjęcie Jima Carreya. Dziwię się, że tę stronę odkryłam dopiero niedawno. Smucę. Przegapiłam tyle postów. Komentarze robią robotę.



To jest doskonała gratka dla tych, którzy pragną spojrzeć co na temat swoich postów na fejsie rzekłaby wierszem Szymborska, co w kwestii jabłkowego embargo do powiedzenia miałby Miłosz i jak w dzisiejszych czasach poradziłby sobie Leśmian. Tak mało lajków, a taka dobra!


Co zrobić żeby uniknąć kontroli Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego? Śledzić tę stronę. Codziennie rano dodają post, w którym zawarte są informacje na jakich liniach jeżdżą w danym dniu kanarki. Nie wiem skąd czerpią wiedzę, ale może się przydać. Chociaż od końca sierpnia trochę się obijają.



Pomysł przedobry, natomiast wykonanie odrobinę kuleje. Opisywane są historie, jak sama nazwa wskazuje, podsłuchane w miejscu spotkań, Biedronce. Trochę słaby admin, przepuszcza bardzo suche historię, ale niekiedy można wśród nich wyłowić prawdziwe perełki.



Co tu dużo pisać. Cudowna strona z serii "Grafik płakał jak projektował". Zestawienie najciekawszych okazów architektury sakralnej w naszym pięknym kraju. Nazwa wygrała w moim prywatnym rankingu!



Tak właśnie jest. Kto nigdy nie pracował w gastronomii nie zna życia i ludzi nie zna. Jest to zestawienie zabawnych historii prawdziwych, które odbyły się w kawiarniach, pizzeriach i innego rodzaju knajpach. Strona nieco od jakiegoś czasu przygasła, ale stare posty jak najbardziej warte są zobaczenia.


Mój osobisty hit! Autorzy od paru lat z ogromnym powodzeniem, próbują nauczyć polskie kobiety, że malowanie brwi to straszna wiocha. Niestety jeszcze nie wszystkie uwierzyły.

sobota, 6 września 2014

USZANOWANKO

No właśnie! XXI wiek (tak,wiem, w ten sposób zaczyna się 89% wypracowań) sprzyja mentalnym wymiotom. Od dziś zatem oficjalnie dołączam i ja.
Co chcę pokazać? Co myślę, jak myślę, gdzie jeżdżę, jak jeżdżę, skąd wracam i do kogo. Co jem i o czym marzę. W skrócie - mój nacodzienizm, lajfstajlem w szerokich kręgach zwany. Mój everydeism.
Do zobaczenia!